Casual RPG

Granie to jego główna i najprzyjemniejszy sposób spędzania czasu, geek, wyśmiewany poza swoim środowiskiem za zajmowanie się infantylną rozrywką. Nowej krwi wśród jego podobnych nie widać. Szydzi się z gier, które odbiegają od utartych schematów, uważa je za protezę prawdziwych gier. Czy to samolot? Czy to urzędnik skarbowy?! RPGowiec?! Nie! To polski gracz komputerowy!

Rok temu, przy okazji miłej alkoholowej nasiadówy, nasi przyjaciele pochwalili się nowym zakupem – Nintendo Wii. Z zaciekawieniem obejrzeliśmy kontrolery z trzypoziomowymi czujnikami (coś jak żyroskop), które pozwalają sterować tylko za pomocą fizycznych ruchów. Największym zaskoczeniem była niesamowita intuicyjność sterowania gra za pomocą tych pilotów – nauka ich obsługi trwała 10 sekund. Ja, który dotąd przeklinam brak intuicyjności konsolowych padów (są zwyczajnie mniej efektywne, co zresztą wiemy z głośnego eksperymentu Microsoftu) , po 10 sekundach nauki kontrolerów Wii, wymiatałem w tenisa, mieczyki, czy skoki narciarskie jakbym już grał co najmniej od 5 lat.

Potem, sam kupiłem Wii wraz z deską (Wii Fit - wyczuwa punkt ciężkości ciała, umożliwia zabawę za pomocą balansu ciała) i namówiłem na to kilka osób z mojego otoczenia. Grywalność tego komba powalała na kolana i zmieniła oblicza wielu zakrapianych imprez –osoby, które normalnie nie dotykają nawet komputera czy pada, przy Wii bez wahania dają się ponieść zabawie i nie mają przed tym wielkich oporów. Wciąganie casuali działa znakomicie, wielokrotnie grałem już ze swoimi rodzicami, a nawet sparingowałem się w ping-ponga z moją babcią!

Nintendo Wii zmieniło świat gier – wciągnęło w zabawę masy nowych ludzi, całe rodziny, po prostu zwykłych casuali. W 2008 r. Wii sprzedało się więcej niż Xboxów i PS2 razem wziętych! Oszałamiający sukces Wii zmusił producentów do wyścigu, aby tylko ugryźć kawałek tortu Nintendo.

W listopadzie na konferencji Entertainment Standard 2010 miałem przyjemność wysłuchać p. Jakuba Mirskiego, odpowiedzialnego za promocje Kinecta i Xbox Live Microsoftu na ryku polskim. W prezentacji p. Jakuba znalazła się analiza profilu polskiego gracza video. Okazało się, że penetracja gamingu w Polsce to ledwie 19%, czyli mamy 6 mln graczy - dla porównania w USA, Wielkiej Brytanii czy Japonii, to ponad 50%. Jako główne przyczyny tego dość mizernego wyniku Microsoft wskazał na wysoką barierę wejścia, brak oferty dla casuali i na pierwszym miejscu – uwaga, uwaga – negatywne postrzeganie graczy przez resztę społeczeństwa. „Gry są dla dzieci a popkultura dla nastolatków, grasz – jesteś infantylny” – o, jakże to bliskie nam RPGowcom, którzy aby uniknąć łatki infantylności poza środowiskiem maskują się gadkami o teatrze, sztuce i mitach. W naszym kraju szczególnie nadprezentatywni są gracze hardcorowi (ok. 50%), ci którzy grają non stop, a ich wymagania oscylują bardzo wysoko – preferują skomplikowane gry, cRPGów, szukają emocji, konfrontacji w trybach multiplayer, rywalizacji w strategiach. Tacy gracze lekceważą oferty dla pozostałych segmentów – gry typu social są dla nich za proste, nudne, zbyt spokojne, stanowiące protezy prawdziwego grania. Wiemy przecież, że mnóstwo fanów Xboxa czy PS 2 szydzi że Wii to nie konsola, tylko zabawka dla dzieci i piszczących nastolatek. Prawdziwe to jest Dead Space, a nie Wii Sports.

Producenci świetnie rozpoznali teren. Najpierw Nintendo, a na jego doświadczeniach Microsoft z Kinectem. Zauważcie – w reklamie Wii Fit ani razu nie padło słowo „gra” ani „konsola”! Nic, co kojarzy z subkulturą graczy i geeków: żadnej masturbacji supergrafiką, screenów z hektolitrami krwi, żadnej fantastyki. Wręcz przeciwnie – sterylna biel, prostota awatarów, laboratoryjny dźwięk („ping!”), sugerują jakby Wii Fit była wyposażeniem łazienki, sprzętem higieny, pozwalała zachować kondycję (schudnąć!), proponowała miłe odprężenie i ćwiczenia dla całej rodziny. I na koniec hasło: „Fitness and Fun for Everyone!” Albo trailer do Wii Sports – tam nie widać gry, rywalizacji, hektolitrów krwi, widać za to sportowców, kondycję, zdrowie. Kinect podobnie – reklamuje się jako zabawa rodzinna, bądź idealna na spęd przyjaciół, a także jako znakomity nauczyciel tańca. Wszystko daleko od ławki heavy-gamers. Ale za to sprzedaje się jak nigdy!

Producenci gier komputerowych odkryli sposób na casuali. Odkryli, że to całkowicie inny segment klientów: gra inaczej, zainteresowany zupełnie inną ofertą, nawet gry kupuje w dziwnych miejscach. Casuale, to tatusiowie z brzuszkiem, którzy wyciągają z koszów Tesco gry dla swoich dzieci w zgadywanki, czy rebusy. Albo pracownice biurowe, które napierdalają w pracy w klony Zyngi na Facebooku lub Naszej-Klasie. To zamożni imprezowicze, którzy przy okazji domówek integrują się przy Nintendo Wii, Kinect Xbox 360, Guitar Hero, czy jakimś Karaoke. Oni żyją poza rynkiem heavy userów i jeśli Onet lub Teleexpress nie zatrąbi, to nie wiedzą, że wychodzi Wiedźmin 2, nie kojarzą takich tytułów jak Call of Duty lub Dragon Age. Im nie jest potrzebny poziom easy w Cywilizacji, oni i tak nigdy nie odpalą takiej gry.

Gdy mijam squat poznański, widzę napis: „Wszystko staje się lepsze i prostsze, gdy zamiast swojego państwa, pokochasz swoich sąsiadów”. Przekuwając to na fandom: „Wszystko staje się lepsze i prostsze, gdy zamiast popularyzować RPGi, znajdziesz sobie nowego gracza”. Erpegowcom marzy się, aby ich hobby było bardziej popularne. I dlatego fandomowcy aktywizują się, organizują, spiskują, jeżdżą tramwajami z podręcznikami. A przecież każdego roku w Polsce, przy ogromnym zapleczu promocyjnym, przybywa jedynie 0,5% graczy komputerowych (jest to tempo żałosne), zatem działania w kierunku popularyzacji RPG tymi metodami co obecne, nie są warte kiwnięcia palcem. Ilu przybędzie rocznie: kilkudziesięciu? Nowa krew – to właśnie casuale.

Sądzę, że bazując na doświadczeniu producentów gier video, można napisać grę RPG dla casuali. Oto moja propozycja:

- Gra taka nigdzie nie przyznawałaby sie do tego, że ma z RPG cokolwiek wspólnego.

- Byłaby dystrybuowana w punktach odwiedzanych przez casuali, a nie tylko w Rebelu czy Bardzie. Idealny – Empik, czasopisma dla dzieci, młodzieży, kiosk.

- Poziom jej prostoty i rozwiązań sprawiałby, że prawdziwi RPGowcy by jej nie uznawali do końca za RPGa, tak jak nikt na poważnie nie bierze że Mafia to pełnoprawny RPG i nie dzieli się swoimi przemyśleniami gry w Mafię na forach RPGowców.

- Możliwe, że gra umożliwiałby wcielenie się w konkretne postaci ze świata książki, filmu, czy kreskówki. Zamiast settingu osadzonego w świecie fikcji, grasz konkretnym znanym bohaterem tej fikcji. Przykładowo, propozycja dla dzieciaków „Zabawa w Xiaolin Showdown” : grasz Omim, Raimundo, Kimiko, lub Clayem (ewentualnie siłami zła tj. Jackem Spicerem, Chase Youngiem, Wuyą, Hannibalem Royem Fasolką, Catnappe lub Tubbimurą (Erpegis kiedyś pisał cykl o Kaczkach z Kaczogrodu, tam dzieciak mógłby zagrać nawet Kaczorem Donaldem!).

D- Gra mogłaby przypominałaby jednostrzał, względnie w kolejnych numerach wychodziłyby nowe przygody - scenariusze. Żadnego eksplorowania świata. Po prostu granie w scenariusz zdefiniowanymi postaciami.

Jest tylko pewien problem. Tak jak moja mama grała w Wii, ale nigdy nie zagrała w grę komputerową, tak przepływ pomiędzy casualami naszej RPG, a true RPGowcami byłby mizerny. Czyli niby byłaby nowa krew, ale poczułby to głównie wydawca, a nie heavy userzy. Dla nich, nic by się nie zmieniło.

Komentarze

  1. A po polsku: fajnie, że czasem piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale jaką ja będę miał korzyść z popularyzacji RPG? Po co mi casual RPG? Nie jestem wydawcą, zarabiał na tym nie będę. Więcej nawet, gdyby okazało się, że wydawcy mogą zarobić na casualach, przestaliby robić gry RPG dla mnie. Tak jak deweloperzy rynku gier video przestali produkować dla mnie.
    Niech sobie popularyzatorzy popularyzują. Wiem, że wszystko zostanie w rodzinie. Ale wara od kiosków i supermarketów.

    OdpowiedzUsuń
  3. "jakże to bliskie nam RPGowcom, którzy aby uniknąć łatki infantylności poza środowiskiem maskują się gadkami o teatrze, sztuce i mitach."
    Zapisałem w portfelu. Jak będę rąbał drzewo i pasał owce na polanach wiosną przemyślę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja się podpisuję pod komentarzem archeopteryksa.. nic nie gwarantuje że taka "każualizacja" przyniesie jakiekolwiek efekty u nas na podwórku rpg. Jedynie może napchać portfel wydawcy, a wcale nie koniecznie zachęcić do sięgnięcia po inne bardziej złożone tytuły. Rynek gier wideo pokazuje przykładem choćby obliviona i f3, że nawet najbardziej skomplikowane gry, dla wymagających odbiorców można zkażualić, ukonsolowić czy jak zwał i utrzymywać ten trend przez lata, który oddziaływuje na innych wydawców.

    Sam Furiath napisał że mama grająca na wii, nie pogra na większej konsoli, tak samo może być i w tym przypadku, ktoś grający w "mafię (crypto rpg)" nie sięgnie po spycrafta bo to takiej jakieś dziwne, rzucać kostkami i siedzieć w piwnicy, jak w jakiejś sekcie..

    OdpowiedzUsuń
  5. W sumie zawsze coś, można zmiękczyć trochę obraz nerda hardkorowca, rodzice i rówieśnicy nie będą patrzyli na grających jak na jakichś przybyszy z obcej planety, i o tyle łatwiej będzie kogoś wciągnąć do erpegowej sekty. Tylko tyle i aż tyle.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ożeż... (tu wstaw co) i skrzypce.
    PO pierwsze: Furiath, zrobiłeś mi dzień :). Nie wiem, czy zauważyłeś, ale kiedyś wszystkie dzieci na podwórku grały w RPG, nie wiedząc, że to RPG (a właściwie robiły sobie pomniejsze larpy): bawiły się w dom, lekarza, czterech pancernych albo załogę G. Jak byłam niewielka, to z kuzynkami musiałyśmy odtworzyć każdy obejrzany film, robiłyśmy to w sposób wprawiający naszych rodziców w lekkie przerażenie. Tylko później nie każdemu starcza wyobraźni, żeby czerpać przyjemność z bycia kim innym - ale z drugiej strony role play jest stosowany jako narzędzie do uczenia. Studenci medycyny lubią "case studies", polegające na tym, że jeden wymyśla, co mu dolega, a drugi musi zgadnąć. Może w tym leży klucz popularyzacji RPGów wśród - jak to ładnie ująłeś - casuali: uproszczenie. Najpierw dać im jak najprostszą fajną zajawkę. Zresztą na tym polega Wii - na maksymalnym odtworzeniu czynności, które wykonujesz odruchowo (znajome na Mazurach grały w tenisa. Następnego dnia miały zakwasy).
    Aha, jeśli się zastanawiasz, dlaczego RPG się słąbo filtruje do "normalnych", to popatrz na reakcje Archeopteryksa i KFC. Wszak gdyby każdy grał w RPG, to straciliby unikalną wartość dodaną, a mianowicie smród nerdyzmu.
    BTW syn mojego promotora wciągnął ojca w Warhammera.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aha, jeśli się zastanawiasz, dlaczego RPG się słąbo filtruje do "normalnych", to popatrz na reakcje Archeopteryksa i KFC. Wszak gdyby każdy grał w RPG, to straciliby unikalną wartość dodaną, a mianowicie smród nerdyzmu.

    Nie bardzo czaję skąd ten nerdyzm.
    Ja nie chcę bawić się z kolegami w doktora, ani grać w wymyślanki z Bravo. Popularyzacja sprawi, że wydawcy będą chcieli tłuc kasę właśnie na czymś takim i oleją moje potrzeby.

    Zwróćcie uwagę, że casualowe gry wideo mają tę zaletę, że gra się w nie samemu - nikt nie musi widzieć jakie wciry dostaje w Zumę pani Zosia z kadr. W przypadku RPG, bez względu na to, czy są obciachowe, czy nie, sama konieczność angażowania innych osób jest trudną barierą do pokonania.

    Nota bene, gdyby Doda zaczęła grać w RPG z Majdanem, to byłby to lepszy sposób na zdjęcie odium nerdowatości, niż próby uproszczenia i inne, które wymienia Furiath.

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdjęcie do wpisu pochodzi z bloga "Grając w D&D z gwiazdami porno".
    http://dndwithpornstars.blogspot.com/?zx=1ac73fbc3dbe835f

    OdpowiedzUsuń
  9. Tylko że to Ci "normalni" patrzą na nas jak na idotów a nie odwrotnie, więc nie wiem do czego pijesz JO..
    Nie czuję się nerdem nobilitowanym jeśli o to chodzi, gram i mam gdzieś za kogo mnie uważają.

    Każdego można wciągnąć o ile ma trochę bardziej otwarty światopogląd, tyle że tu jest pies pogrzebany - bo większość "normalnych" uważa to za dziecinne i nienormalne. A przebieranki, zabawy w doktora i inne rolpleje z bravo nie pomogą w zmianie obrazu, pryszczatego nerda gimnazjalisty-onanisty, imo zaszkodzą.

    No ale nie upieram się, może błądzę we mgle i okaże się coś zupełnie innego za kilka miesięcy/lat..

    OdpowiedzUsuń
  10. Moim zdaniem główną przyczyną, dlaczego RPG jest tak okopane w swoje niszy jest ich nadmierne skomplikowanie i rozbuchana objętość. Kiedy D&D było w Stanach popularne i dostępne w każdym markecie ('80), podstawki były cieniutkie, a liczba zasad nie przytłaczała tak bardzo, jak w później tworzonych erpegach. Można było usiąść, w dwie godzinki przeczytać podręczniki i zacząć grać. Bez konieczności wkuwania długiej instrukcji czy szczegółów przedstawionego settingu. Branża nie wykorzystała wtedy szansy wynikłej z boomu na RPG i poszła w stronę dalszego rozbudowywania zasad i światów gry.

    Trudno się dziwić, dlaczego ludzi spoza środowiska nie ciągnie do RPG. Moim zdaniem nie jest to kwestia samej zabawy - ta jest IMHO bardzo atrakcyjna (kiedy ktoś mnie pyta, na czym polega moje hobby, w zdecydowanej większości przyznaje, że chciałby w czymś takim kiedyś uczestniczyć). Jednak kiedy taki casual zobaczy kilkusetstronicową cegłę w postaci podręcznika do RPG, zapyta: "I naprawdę muszę to wszystko przeczytać i zapamiętać, aby zacząć grać?" Trudno więc zacząć grać, jeżeli nie zostało się wcześniej przez kogoś wprowadzonym.

    Kluczem do wszystkiego jest zmniejszenie objętości, minimum zasad, dobra promocja i dostępność w sieciach masowej dystrybucji. Póki co, "elitaryzacja" hobby i nadmierna ilość czasu, jaki trzeba poświęcić, aby zacząć grę, skutecznie odstrasza potencjalnych odbiorców.

    OdpowiedzUsuń
  11. Tylko ja się pytam, co rynek konsol i gier dla casuali zrobił z rynkiem gier dla prawdziwych graczy?

    Kiedyś gry były robione tylko na PC. Były takie tytuły jak Carmageddon czy Soldier of fortune i dziesiątki innych. A dzisiaj. Zdecydowana większość gier to porty z konsol. Skopana optymalizacja, betonowe sterowanie, bo przeniesione z betonowych padów wprost na klawiaturę i myszkę. Wspomagacze celowania i inne bzdety.

    W efekcie zdecydowanej większości gier dzisiaj brakuje tego czegoś, możliwości rozwijania skilla itp.

    Oczywiście hardcorowi gracze to mniejszość i oni nie liczą się tak bardzo z punktu widzenia wydawcy, który może x10 razy więcej zarobić na casualach.

    Tylko co to mnie obchodzi, skoro gram tylko na PC, konsol nie cierpię i nie jestem wydawcą gier tylko graczem.

    Nie mam nic przeciwko Wii i nowym kontrolerom, to rzeczywiście coś nowego i nie stanowi konkurencji dla typowych gier PC.

    Natomiast robienie gry dla casuali i na konsole to ZUUUOOOO!

    OdpowiedzUsuń
  12. Panowie. Zacznijmy od tego, że owi "hardcorowi" gracze, którzy kupią każdy dodatek, to żelazny elektorat wydawcy i nie przestanie on wydawać podręczników do bardziej skomplikowanych systemów tylko dlatego, że wyda też mniej skomplikowany. Ja rozumiem, że lektura 784 dodatku "Mechanika spadania cegły" podnosi wartość czytelnika, zwłaszcza w jego własnych oczach, a granie w coś, co się owemu zwykłemu zjadaczowi chleba wydaje popierdolone, pozwala na - zazwyczaj fałszywe - poczucie elitaryzmu. Ale w RPG chodzi o zabawę. O to, żeby się naprawdę doskonale bawić opowiadając sobie o rzeczach, których normalnie się nie robi. I nie ma nic złego w tym, że bawić się będą Doda z Nergalem, pani Ziuta ze sklepu pod blokiem i pan Wacek ze swoim trzynastoletnim synem, który poprowadzi ojcu zajebistą kampanię mordowania goblinów. Ciekawy jest za to Wasz sprzeciw wobec upraszczania i argument "ja nie chcę". No to sobie nie chciej. Ale inni chcą. Swoją drogą, dlaczego żaden z Was nie zastanowił się, czy przypadkiem wpływu na odrzucanie graczy nie ma ich zachowanie wobec tych, co nie grają? Naprawdę, grać w RPG to żadna sztuka. Grać dobrze w RPG i zarazić kogoś, kto nie ma o tym pojęcia, swoją pasją - to już coś. Natomiast traktowanie tych, którzy nie grają, z góry - cóż. Jak każde traktowanie z góry zwyczajnie wkurwia tego, kogo się tak traktuje.

    I zgadzam się z Nadivem - od RPG odrzuca grubość podręczników. Oraz ilość dodatków. Nie oszukujmy się - przeczytanie wszystkiego nie zrobi z dupy świetnego MG. Świetny MG po przeczytaniu jednego podręcznika zrobi taką kampanię albo jednostrzałówkę, którą się będzie do końca życia wspominać ;)

    OdpowiedzUsuń
  13. Jo - chyba nie zrozumiałaś o co mi chodzi.

    We wszystkich przypadkach, które sa mi znane, kiedy producent/wydawca zorientował się, że na casualach robi kilkakrotnie (!) większą kasę, przestawał zajmować się malutkim wycinkiem rynku, który na dodatek jest szczególnie wymagający, bo to się nie opłacało. Tak samo jest z programami, nie ma technicznego powodu, dla którego nie miałoby być wszystkich programów i gier na Linuksa, ale prawie nikomu nie chce się robić tego dla 1% rynku, bo koszta duże a zyski małe.

    W każdym znanymi mi takim przypadku przepadł produkt wyjątkowy i wartościowy, an rzecz popularnego, dla każdego, czyli zwykłej papki dla mas.

    Jeśli uważasz, że to elitarność jest be, a popularność jest super, to porównaj wyjście do kina, albo lepiej, do teatru czy opery, do tego co masz w TV. Porównaj pierwszy lepszy spektakl w teatrze do pierwszego lepszego programu w TV (a nie do super kina, raz w tygodniu, czy programu publicystycznego o 1 w nocy).

    Dla mnie TV może w ogóle nie istnieć i gówno mnie obchodzi, że TV ma prawie każdy i nawet w rodzinach gdzie brakuje na chleb, wszyscy zrzucają swoje renty na wielką plazmę i kablówkę.

    Jedyne medium, które jest kierowane do każdego, ale ma moją pełną akceptację, to Internet. Powód jest prosty, jest tak obszerny, że każdy znajdzie miejsce dla siebie, a ja mam wybór gdzie zaglądam i czego unikam.

    Z grami jest inaczej. Kiedyś były dobre gry symulatory, dziś to rzadkość, bo aracdówki się lepiej sprzedają, a symulatory są dla wąskiego grona nabywców. Kiedyś strzelanie w grach wymagało wprawy, dziś masz auto celowanie.

    W nosie mam elitarność. Nie przeszkadza mi, że wszyscy mogą grać w RPG. To nie w tym rzecz. Rzecz w tym, że prawa rynku są nieubłagane i jak ktoś ma wybór, robić produkt dla bardzo wąskiego i wymagającego grona, albo masówkę, to wybiera to co się bardziej opłaca. Chyba temu nie zaprzeczysz.

    Jedyne produkty dla wąskiego i elitarnego grona które są na rynku, to takie, które kosztują kilkadziesiąt (!) razy więcej niż popularne odpowiedniki. Inaczej to się nie opłaca. Ale podręcznik RPG czy gra komputerowa za 1000zł nie przejdzie, tym bardziej, że w grę wchodzi jeszcze piractwo.

    OdpowiedzUsuń
  14. @SiD
    Nie chodzi chyba tyle o casuali co o świeżą krew w naszym hobby. Przesada zawsze jest do kitu zbytnia elitarność to skostnienie, hermetyczność i w końcu agonia. Tak jak i zbytnia casualowość, pytanie do jakiego grona ludzi taki system powinien być skierowany?

    Zastanawiam się czy taką grą dla cauali mogła być śp. "Furia"?
    -Takie GTA rpg.
    -I czy taka młodą generacje chcielibyście mieć na swoich sesjach? W swoich drużynach? Z drugiej strony dzieci zwykle upajają się możliwościami (pacyfikowanie "goblińskich" wiosek itp.), ekscytują realizmem (mechanika np. CP2020).

    Doświadczeni, nie doświadczeni. Wciąż brak mi systemu który dobrze cementował by drużyny, pozwalał ludziom lepiej się bawić i poznawać przy okazji.Większość systemów zakłada iż ludzie znają się grają ze sobą od lat ect. I wiedzą co MG ma na myśli mówiąc "drzwi", "stół", "karczmarz", "negocjacje". A nie jest to prawda, drużyny się sypią, są większe skupiska graczy jak np. konwenty.

    OdpowiedzUsuń
  15. SiD:
    1. Przykłady poproszę, zamiast ogólników. Bo niestety nie przychodzi mi do głowy żaden przykład zajebistego, niszowego systemu, który wydawca zarzucił dlatego, że zaczął robić kasę na durnych samograjach dla "casuali".
    2. Co do TV, teatru, kina i opery - wybacz, ale teatr czy opera jako sztuka "elitarna" to pojęcie błędne. Przypominam uprzejmie, że żadne z tych mediów nie zaczynało jako sztuka elitarna, tylko popularna i dla mas. Polecam oderwanie się od komputera, wyjście do operetki zwanej też teatrem muzycznym, tudzież do któregokolwiek teatru komercyjnego, a potem włączenie sobie takiego serialu, jak "Carnivale" dla porównania. Albo choćby "Battlestar Galactica". W każdym medium zdarzają się takie megafuckupy, jak niektóre poznańskie wystawienia oper oraz takie perełki, jak serial "Firefly".

    Co zaś tyczy się "wymagającego" grona - jestem przekonana, że RPG skierowane go graczy, którzy używają więcej, niż trzech komórek mózgowych, nie zginie. To taki specyficzny nurt rozrywki, w którym twórcy bawią się równie dobrze, jak gracze, wymyślając produkt. I Furiath to pewnie poświadczy ;). Im inteligentniejszy twórca, tym lepszy produkt, z którego coś dla siebie wyciągnie i stary wyjadacz, i zupełnie zielony "casual".

    @Marcin - a to nie będzie kwestia nie tyle systemu, co dobrego MG, który będzie umiał dobrze zapanować nad grupą? Jeśli MG nie będzie miał charyzmy, to mu najlepszy system nie pomoże. Jedną z najlepszych sesji, jakie grałam, prowadził naprawdę dobry MG dla ludzi, którzy ledwo się znali i tylko jedno z nich miało jako takie pojęcie o systemie.

    OdpowiedzUsuń
  16. Jakby nie patrzeć, dzięki Wii dla casuali, maniacy Xboxa 360 dostali Kinecta, i pewnie niedługo dostaną wypasne gry typu dead space już zintegrowane z Kinectem.

    Przy RPG,rynek dla casuali mógłby uczynić RPG bardziej opłacalnym - masy casuali utrzymywałaby produkcje dla heavy gamersów, więc ilość tytułów by wzrosła. Tak jak kanały TV o telezakupach i inne papki masówki sponsorują swoje dzieci dla koneserów (choćby Discovery).

    Kolejną zaleta jest to, że mocniej by zbliżyło to ludzi - z poznaną na imprezie dziewczyną, casualówą RPG, na pewno heav gamer znalazłby wiecej tematów wspólnych niz z taką, która nawet nie gra w casualowe gry. Tak jak mnie lepiej znaleźć wspólny temat z graczami w Farmvilla niż z miłośnikami opery ;)

    OdpowiedzUsuń
  17. @Jo
    I. Tak, wiem, masz rację ale ja nie o tym.

    Chodzi mi o to że jak na razie nie widziałem systemu który sam z siebie wyposażony był by w zespół narzędzi służących scalaniu drużyn. Było coś w wilkołaku czy sabacie z jego watahami, a i to wyłącznie na warstwie fabularnej –mechanizmów nie stwierdzono/mechanizmów brak.

    II. A nawet gdybym o tym to…

    1) Wszyscy tu obecni przyznają że są systemy dla zaawansowanych i casual friendly. A więc są systemy, które mogą wszystko skomplikować lub ułatwić. Inaczej, poco wogule myśleć o casualach: "-Niech mg to zrobi!" (smells like spychologia to my).

    2) IMHO np. Vampir z polityką i wbijaniem kołków w plecy jest mniej przyjazny niż bratnia, drużynowa sieczka w WHR, D&D czy Savage Worlds.

    3) To trochę tak jak gdyby zrzucać na MG odpowiedzialność za to że nie sklecił sesji grozy w TOONie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Wydaje mi się, że gdyby jakimś cudem casual RPG przyjęło się i rozpowszechniło, to heavy gamersi dalej tkwiliby w getcie. Erpegowcy potrzebują wroga i znaleźliby go w casualach. Z kolei casuale śmialiby się z hardkorów. W ogóle hardcore wydaje mi się lepszym słowem, bo chodzi przecież o to jak dogłębnie eksploatowana jest gra i jakie jej elementy uważane są za istotne, a nie stopień immersji lub liczba sesji.

    I czy rzeczywiście jest tak, że studia deweloperskie, które zarobiły na hitach pozwalają sobie na luksus dopieszczenia hardkorów? Jest raczej tak, że np. oldschoolowe strategie produkują małe studia wyspecjalizowane właśnie w takich produkcjach.

    I czy nie jest tak, że próby poszerzenia granic hobby wynikają z kompleksów. A te kompleksy z kolei są barierą, od której odbiją się wszystkie próby? Postulaty Furiatha bierze się przecież z tezy, że erpegowcy to nerdy w izolacji. Wydaje mi się, że pierwszą z podanych propozycji zmian powinien być postulat zmiany nastawienia i image naszego środowiska.

    No i czy oni nas chcą? Czy widać gdzieś poza gettem zapotrzebowanie na RPG? Jeśli zobaczyłbym gdzieś ruch ze strony "casuali", którzy chcieliby zbliżyć się do hardkorów (np. psychodrama stałaby się zabawą na imprezach ;) to może widziałbym jakieś światełko dla tej idei.

    OdpowiedzUsuń
  19. Wiecie co, nie tak dawno widziałam we francuskiej TV reklamę jakieś gry planszowo - gadanej, opartej na rozwiązywaniu zagadek kryminalnych. Zastanawiam się, czy wprowadzenie czegoś tak prostego nie byłoby fajnym początkiem. Swego czasu była też imprezowa gra w "mafię" - i bawili się w nią wszyscy doskonale.

    Co do zapotrzebowania na RPG i gettoizacji - owa gettoizacja fantastyki jest specyficznie polska: najpierw gettoizowało się sf, potem fantasy, teraz RPG. Szczerze? Przeciętny użytkownik wcale nie dyskryminuje gracza. On o istnieniu gracza nie ma pojęcia. Kwestią jest raczej takie sprzedanie mu idei dramy, żeby przebierał nogami do zagrania. Bo to jest po prostu zajebista zabawa.

    Problemem jest raczej to, jak przekonać hardkorów, żeby przestali odstawiać mesjanizm i pozbyli się syndromu oblężonej twierdzy. Ale to chyba specyfika polskiego fandomu jakiejkolwiek maści.

    OdpowiedzUsuń
  20. Rozumiem, że chodzi o pewne uogólnienia, ale przyznam szczerze, że:
    " Erpegowcy potrzebują wroga(...)"
    "I czy nie jest tak, że próby poszerzenia granic hobby wynikają z kompleksów."
    "9...)erpegowcy to nerdy w izolacji."

    Jest mi zupełnie obce. Dla mnie RPG to taka sama rozrywka jak dobry film czy dobra gra na komputerze. Owszem, samo RPG nie ejst podobne do tych innych form rozrywek, ale to niewiele dla mnie zmienia.

    Wpadają znajomi, pytamy z żoną, na co mają ochotę, czy poplotkujemy, czy planszówka, a może sesyjka i już. Zdarzyło się, że wpadli niezapowiedzianie znajomi żony, którzy przyjechali spoza naszego miasta. Weszli akurat w połowie rozgrywki. Nigdy nie grali ani w RPG ani w planszówki. Dosiedli się jak gdyby nigdy nic i wszyscy świetnie się bawili i chcieli jeszcze.

    Nie jeżdżę na konwenty, blogi o RPG czytam dla zabicia czasu, tak jak czytam newsy ze świata gier PC. Dla mnie to tylko dodatek, przyjemny, fajny, ale to nadal tylko dodatek. Deser po objedzie.

    Tym bardziej nie rozumiem idei propagowania PRG na siłę. W jakim celu?

    OdpowiedzUsuń
  21. Nie chodzi o propagowanie na siłę, tylko o zwiększenie kręgu odbiorców. Po co? A może chociaż po to, żeby wydawanie rpg w naszym wspaniałym kraju było bardziej opłacalne.
    Piszecie, że tworzenie rynku casuali (z założeniem, że się uda) może doprowadzić do sytuacji analogicznej do rynku gier komputerowych - czyli masowa produkcja, słabej jakości i ogólne obniżenie poziomu wydawanych gier. Brak ambitnych projektów, z powodu niskiej stopy zwrotu produktów dla wymagających klientów. A nie zastanowiło Was, że może niedługo nie będzie żadnego poziomu, bo wydawanie gier rpg, to dzisiaj nie tylko rzecz trudna i właściwie hobbystyczna (zwrotu inwestycji i tak raczej nie ma), w części rynku prawdopodobnie RPG (to tylko moje podejrzenia) jest dotowana przez wydawanie planszówek i gier karcianych. Popatrzcie ile wydawnictw działa na naszym rynku, a ile się wycofało - nie wygląda to różowo nie?
    To może lepiej, żeby były gry proste, łatwe i przyjemne, a oprócz tego być może też te "bardziej ambitne" gry (IHMO większa jest szansa, że będą te inne gdy będzie większy rynek na granie w rpg)? Czy lepiej, żeby wszystko kisiło się jak teraz, z wydawnictwami ciężko pracującymi dla 3k100 fanów, tak liczne, że można policzyć na palcach jeden ręki kalekiego stolarza?

    OdpowiedzUsuń
  22. P.S. Podsumowując to co próbowałem wybełkotać, posiłkuję się cytatem wypowiedzi słynnego Billa - "It's the economy, stupid."
    Może warto się nad tym zastanowić.

    OdpowiedzUsuń
  23. @gulthank
    "A nie zastanowiło Was, że może niedługo nie będzie żadnego poziomu, bo wydawanie gier rpg, to dzisiaj nie tylko rzecz trudna i właściwie hobbystyczna (zwrotu inwestycji i tak raczej nie ma) (...)"

    Zakładając, że jest to możliwe, to co wielkiego stałoby się na polskim rynku, gdyby wszystkie wydawnictwa zostały zamknięte? Czy są jakieś rokujące nadzieje nowe projekty o wielkim rozmachu, których szkoda, że miałby zostać porzucone? Używane podręczniki i tak nie znikną z portali aukcyjnych. Jednym słowem, było by mniej więcej to co mamy obecnie, niewiele nowego się dzieje, ludzie ciągle grają w to samo do lat, w niewspierane już systemy jak WH 2 i 1, oWOd,czy D&D 3.0 i 3.5 a resztę ściągają z zagranicy.

    Inna sprawa, że rynek musi regulować się sam. Jak będzie parę lat posuchy, to później coś tę lukę wypełni, bo rynek nie znosi pustki. Chyba, że RPG jest w Polsce nie opłacalne, wtedy nic nie pomoże. Działania fanów, również nie.

    Ja wspieram RPG kupując podręczniki, tak jak wspieram piekarnie kupując w niej chleb. Nie czuje potrzeby nakłaniania wszystkich znajomych, żeby kupowali w danej piekarni. Jak się nie utrzyma na rynku, tak widocznie miało być.

    W ogóle martwienie się klientów o producentów i wydawnictwa uważam za kuriozalne. Jak mówiłem, rynek musi się regulować sam.

    Dziś mogę pograć ze znajomymi i kupić podręczniki w Polsce, dobrze, jeśli jutro nie będę mógł ich kupić też dobrze. Przerzucę się na autorkę, na produkt zagraniczny, poczekam na odwilż, będę grał w to co już mam, albo poszerzę swoje zainteresowania.

    OdpowiedzUsuń
  24. SiD ok rozumiem. Nie interesuje Cię rynek rpg, popularność tego hobby itp. Uważasz, że potrzebne Ci publikacje już masz i nie jesteś zainteresowany polskimi wydaniami nowych rzecz itp. Czego nie masz kupisz z drugiej ręki na alledrogo albo sprowadzisz po angielsku, napiszesz sobie itd. - Twoje prawo.
    Mam tylko pytanie - co kiego wuja zatem wypowiadasz się pod artykułem o popularyzacji rpg? Ja osobiście nie jestem zainteresowany popularyzacją narciarstwa biegowego - pobiegam sobie czasem i tyle - wali mnie czy Pani Kowalczyk jest 1 czy ostatnia i czy zwiększyła się ilość biegaczy w Polsce, ale w związku z powyższym nie komentuję artykułów popularyzujących ten sport.

    P.S. Osobiście uważam Twoją postawę za krótkowzroczną, np skąd weźmiesz podręczniki z drugiej ręki, jeśli nie będzie od kogo ich kupić bo nie będzie nowych, które po jakimś czasie trafią do obiegu?
    P.S.2 Działania popularyzujące IHMO nie są nakierowane na regulowanie rynku. Wspierają wydawnictwa - to prawda - ale jedynie jako efekt uboczny. Efekt podstawowy, to przyciągnięcie większej ilości ludzi do rpg, a w konsekwencji być może poprawienie rynku, a może tylko zwiększenie różnorodności, która IHMO w przypadku rpg jest dobra.
    P.S.3 Proponuję eksperyment - schowaj swój podręcznik SWPL do szafy i graj na angielskim. Zobaczysz na czym polega różnica rynku bez polskich wydawnictw od obecnego.

    OdpowiedzUsuń
  25. Komentuję, bo uważam, że popularyzacja RPG jest dyskusyjna pod względem korzyści i wad.

    Po pierwsze może, choć nie musi, źle wpłynąć na obecne linie wydawnicze.

    Po drugie, uważam, że jeżeli coś ma się dobrze sprzedać, to się sprzeda. Fani mają tu marginalną rolę.

    Po trzecie nie bardzo rozumiem ideę propagowania czegokolwiek, poza kampaniami społecznymi w stylu piłeś, nie jedź, czy zapinaj pasy. Odwołując się do Twojego przykładu, wyobrażasz sobie, że podchodzi do Ciebie fan narciarstwa biegowego i opowiada Ci o tym jaki to fajny sport, że na pewno chcesz obejrzeć z nim relację w telewizji, a może pojechać na zawody albo nawet kupić narty biegowe? I co? Jak byś zareagował?

    Albo kogoś coś interesuje, wystarczy, że usłyszy cokolwiek i resztę sam się dowie, buszując po internecie, pytając znajomych, albo nie. Popularyzowanie czegoś na siłę, czyli w inny sposób niż naturalne, samoistne zainteresowanie, to nietrafiony pomysł.

    Mam na myśli to, że dość zabawnie to wygląda, jak kilku graczy próbuje rozkminiać jak spopularyzować właśnie ich hobby. Niech robią to co lubią, niech o tym rozmawiają między sobą, niech prowadzą swojego bloga, kliknie "lajka" na fejsie dla wydawnictwa, czy innego serwisu RPG i to musi wystarczyć. To chyba jedyna rozsądna droga IMO.

    Swoją drogą, grałem na angielskim podręczniku SW, zanim wyszedł polski i co w związku z tym?

    Nie chce być źle zrozumiany. Ja bardzo lubię Gramela, uważam, że Ramel to sympatyczny facet z dużym doświadczeniem, a SW to strzał w dziesiątkę. Gorąco życzę im sukcesu i kibicuję. Swoje 3 gorsze wsparcia dla Gramela dożuciłem zamiast bijąc pianę na forach, zamawiając wszystko co wydali w wersjach limitowanych, w tym podstawkę w dwóch egzemplarzach, z jednego korzystam, drugi trzymam w stanie nienaruszonym. Ale mimo wszystko Gramel to firma, ma zarabiać, żeby się utrzymać i to już zmartwienie Ramela. Myślę, że świetnie sobie radzi, ale jeśli okaże się, że nie ma na rynku miejsca na takie wydawnictwo, dyskusja an forach niewiele zmieni.

    Po prostu mam dość erotomanów-gawędziarzy którzy teoretycznie mogą rozwiązać każdy problem rynku RPG w dyskusji na forum, ale podręczników nie kupują, albo je kserują, albo rozdają swojego PDF-a innym, żeby tamci kupować nie musieli.

    Business is business. Jest rynek, są klienci. Są pewne zasady gry. Jedni sobie poradzą, inni nie. Goście od Wii poradzili sobie koncertowo, mimo, że ich konsola jest technologicznie lata za konkurencją, nie wspominając o PC.

    OdpowiedzUsuń
  26. Hmmm tak się zastanawiam kogo masz na myśli mówiąc o erotomanach-gawędziarzach w kontekście tej dyskusji.
    Gospodarz bloga o teoretyzowanie raczej nie musi być podejrzewany, z przyczyn oczywistych dla każdego, kto wie cokolwiek o rpg w Polsce.
    Jeśli chodzi o JoAnnę to osobiście nie znam jej, nie grałem z nią w rpg nigdy, z wypowiedzi czytanych w necie, wnioskuję że nie należy do bractwa wesołych piratów i jawi mi się jako osoba zupełnie oddalona od takich zachowań (być może błędnie ale - patrz następne zdanie). Pomijają wszystko inne, przez wrodzoną galanterię dla dam, nie podejrzewam jakobyś mógł pić do niej.
    Co do mojej skromnej osoby to gawędziarstwo mi się zdarza, aczkolwiek nie kradnę podręczników w pdf, nie kseruję a nawet kilka zakupiłem w sklepie i posiadam ;). Nie twierdzę, że umiem via forum rozwiązać każdy problem, łącznie z problemami niechcianych ciąży i głodu.
    Twierdzę za to, że popularyzowanie naszego hobby ma więcej plusów dodatnich niż ujemnych.
    Co do korzystania z podręcznika po angielsku, to powiem tylko tyle, że ja również go posiadam, jednak uważam, że używanie wersji polskiej jest o niebo wygodniejsze.
    At last but not least, również życzę Gramolowi wszystkiego najlepszego i nie uważam że atakujesz go w jakikolwiek sposób. Na marginesie jedynie dodam, że nawet gdybym uważał odmiennie, jest to Twoje święte prawo, a ja nie należę do Grupy Ustawkowej Wydawnictwa Gramel (tm) żeby jeździć po kraju i ludzi nawracać.
    Zachęcam do dalszego "bicia piany na forach" albowiem dyskusja, przynajmniej w teorii wzbogaca. Rynek radzi sobie jak zwykle sam, co nie znaczy, że nie można próbować działać zgodnie z własnymi przekonaniami i próbować zarażać rpg jak największej liczby osób - IHMO oczywiście.
    Z poważaniem Twoje stanowisko rozumiem, choć go nie podzielam.

    OdpowiedzUsuń
  27. Mówiąc o gawędziarzach-erotomanach nie miałem na myśli nikogo konkretnego (inaczej bym go wskazał), a na pewno nikogo kto pojawił się tu w komentarzach. To luźna uwaga, dotycząca obserwacji for okołorpgowych.
    Po prostu, IMO, jeśli ktoś chce pomóc RPG w Polsce niech kupi podręczniki do swojego ulubionego systemu. Jeśli to nie wystarczy, znaczy, że problem jest na tyle poważny, że ciężko będzie go rozwiązać dyskusją na forum.

    Co do działania pro RPG, to chyba nie ma nic lepszego, niż zwyczajnie zaprosić kogoś do dobrej zabawy w swoim gronie.

    Całe to gadanie o tym jak RPG rozwija, kształtuje, jakie jest szlachetne, nawet mnie, którego przekonywać nie trzeba, przyprawia o mdłości.

    Chętnie poznałbym sposób, w jakim można propagować cokolwiek, tak aby jednocześnie nie odrzucać, nie być odbieranym jako nawiedzony geek, czy inny nerd.

    Gdybym miał wskazać przyczynę takiego, a nie innego postrzegania RPG w Polsce, postawiłbym na to, że główni gracze, jakich da się zauważyć, to głównie uczniowie podstawówki i liceum, którzy epatują swoją geekowatością, mówiąc do siebie non stop jakby byli w świecie gry, lub rzucając czerstwymi żartami, zrozumiałymi tylko dla siebie samych. Nie miałem okazji spotkać na mieście, uczelni, czy w innym, publicznym miejscu, w miarę dojrzałej grupy rolpejowców, którzy z jednej strony wciągają się w grę, z drugiej stawiają wyraźna granicę między rzeczywistością a zabawą. Tacy zwykle spotykają się we własnych domach i nikt nie wie, że są RPG-owcami.

    Nie bez winy jest na pewno wspomniany przez Furiatha obraz gracza jakiegokolwiek rodzaju, w Polsce. Ale jak sam autor wspomniał, można to ominąć, tylko nie przyznając się do tego, że to o czym mówimy, to właśnie gra. Zmiana społecznego wizerunku gracza to proces trudny, bardzo powolny i na pewno poza zasięgiem choćby wszystkich fanów RPG-ów.

    A nawet gdybym porywał się na zmianę wizerunku jako takiego, nie koncentrowałbym się na RPG-owcach, tylko na szerokim pojęciu gracza. Kampania w stylu jestem lekarzem ale jestem również graczem (dowolnego rodzaju).

    Tyle ode mnie w tym temacie.
    Chyba nie trzeba tego dodatkowo podkreślać, że nie mam żadnej osobistej urazy do nikogo, to po prostu dyskusja. Żywiołowa, dynamiczna, ale nadal dyskusja. Każdy ma prawo do swojego zdania i nie jest powiedziane, że musimy dojść do porozumienia. Co nie znaczy, że musimy rozejść się na skutek konfliktu i taką urazę chować w sercu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  28. Panowie, pax. Pokazujecie dwie drogi. SiD spogląda z pozycji zdrowego egoizmu gracza - wali go rynek, to zmartwienie wydawców. On ma w co grać. Rynek ureguluje się sam.

    Gulthank z kolei wskazuje na plusy większej popularności RPG i wybiega do bardziej ogólnego rysu - im większy rynek, tym bardziej opłaca się wydawcom na nim udzielać.

    Każdy z Was ma swoją rację.

    Przy okazji, Drozdal kiedyś mówił, że Burning Empires, laureat Origins - na tak wielkim rynku anglojęzycznym - ledwie się zwróciło (a jakby podliczyć wszelkie koszta wokoło, to chyba nawet nie). Ramel wspomniał, że RPGi wydają głownie hobyści. Twórcy komputerówek zaś na promocje przeznaczają ogromną część budżetu, inaczej mogą zaliczyć totalną wtopę.

    OdpowiedzUsuń
  29. Żeby nie było wątpliwości - RPG nie jest moim hobby. Jest jednym z interesujących mnie zawodowo przejawów rzeczywistości kulturowej. Jestem etnologiem. Część moich kolegów po fachu zajmuje się Indianami z Amazonii, część haftami z Opolszczyzny, ja od wielu lat zajmuję się fantastyką, neotrybalizmem i antropologią symboliczną.

    Ekonomia, promocja i inne takie są mi, owszem, znane, natomiast znacznie bardziej interesuje mnie funkcjonowanie RPG w grupach społecznych oraz ich struktura w kulturze. Dlaczego zaistniały, jaką lukę wypełniły, jakie potrzeby zaspokajają i czy owe potrzeby nie są przypadkiem potrzebami ogółu społeczeństwa, a nie wąskiego wycinka graczy. Jeśli są - a śmiem twierdzić, że dobrze poprowadzony RPG może mieć kilka funkcji scalających grupę i budujących więzi społeczne - to tylko kwestia znalezienia odpowiedniej wajchy, aby je zacząć promować. SiD opisał znajomych, którzy się dosiadali do stołu i zaczynali grać, nie mając wcześniej pojęcia o RPG. Zaspokoiło to jakieś ich potrzeby. Jakie? Dlaczego ich to wciągnęło?

    Jak się znajdzie odpowiedź na te pytania, reszta będzie prosta. Zauważcie, że na Zachodzie (zgniłym;)) fantastyka od lat jest pełnoprawna, głównonurtowa, dochodowa (jak cholera). RPGi zatracają impet nie dlatego, że są za trudne. Generalnie do grania potrzeba drużyny i wspólnoty. A widzieliście ostatnio na podwórkach jakieś bandy małolatów? Nie. Wszyscy siedzą przed komputerami. Zdeprywauj małolata sensorycznie (odetnij mu net i telewizję), a założę się, że po jakimś czasie znów wróciłyby bandy podwórkowe bawiące się w kowbojów i Indian. Było nie było, pierwszy roleplay. Aczkolwiek rosnąca popularność sieciowych gier polegających na współdziałaniu jest też ciekawym zjawiskiem. Człowiek jest zwierzęciem stadnym i ja zgadzam się z Li Edelkoort, która prorokuje powrót do wspólnot. A wspólnoty oparte są na porozumiewaniu się, a RPG to sztuka słowa.

    OdpowiedzUsuń
  30. Burning Empires IHMO jest mocno niszowe - np. ja tej gry do końca nie pojmuję i jakoś mi "nie leży" - może to być spowodowane, posmakiem gier indie (nie bijcie mnie to tylko moje wrażenie), który nie do końca mi odpowiada.

    Ja zawsze nawołuję do pokoju, flejma nie wszczynam i mam wrażenie, że wszyscy się rozumiemy mniej więcej i szanujemy. Zapytałem o kwestię erotomanów-gawędziarzy bo poczułem się wywołany do tablicy ;D.

    Poza powołaną przez Furiatha kwestią, uważam że większa popularność oznacza większą szansę na ludzi aktywnych w fundomie (w sensie pozytywnym) - a co za tym idzie, więcej scenariuszy, opisów lokacji i innych materiałów. Jednocześnie, być może naiwnie, zakładam że jak będzie więcej materiałów, to większe są szanse na odsianie czegoś ciekawego i dla mnie interesującego. To tak żeby nie było że jestem altruistą - ja też działam z pobudek egoistycznych.

    OdpowiedzUsuń
  31. P.S. Z poziomu absolutnego laika etnologicznego, powiem, że czuję pierwotną potrzebę opowiadania historii w grupie - moim zdaniem to potrzeba dość uniwersalna, zaś przechodzenie do MOORPG jako medium służącego kontaktom międzyludzkim, prowadzi do spłycania i wykoślawiania tychże kontaktów (popatrzcie choćby na język gier online - maksymalna kompresja przekazu, właściwie same skróty). Człowiek przez kilkadziesiąt tysięcy lat biegał z zaostrzonym patykiem za stadami zwierząt - cywilizacja jest stosunkowo młodym bytem, a jej bardzo szczególny przejaw - rozrywka online jeszcze młodszym. Jeśli w skali gatunku ludzkiego, zachowania związane z bieganiem za antylopą kształtowały się nieporównanie dłużej (a częścią tych zachowań było snucie opowieści przy ognisku), niż te związane z klikaniem myszą albo innym padem, to nawet słynna zdolność mózgu do adaptacji, może nie wystarczyć, by płynnie przejść do nowej formy kontaktów międzyludzkich. To tak z cyklu jak mały Kazio wyobraża sobie rzeczy, na których się nie zna, oraz filozofuje sobie na ten temat. Czyli jak to celnie ujął SiD "bicie piany".

    OdpowiedzUsuń
  32. @Furiath:

    Wszystko spoko, ale propaganda nie teges ;-) Już wyjaśniam:

    1. Boom na zachęcanie casuali do grania na rynku krajów rozwiniętych to oczywisty skok na kasę milionów ludzi, którym nie dane było wsiąść do pociągu geek-o-nerd. Nagle firmy przyciśnięte idiotyczną zachłannością właścicieli liczących na stale zwiększający się zysk znalazły rozwiązanie - wychodzimy z naszego grajdołka do ludzi z ulicy.

    Podkreślam - to nie jest żadne altruistyczne rozwiązanie - to walka o nowy segment rynku.

    2. Casuale z ulicy - wszystko fajnie, ale mamy trochę nieporównywalne pokolenia. Rocznik `70 w Stanach spasł się na reformach clintonowskich, rocznik `70 w Polsce zapierdala na pieniądzach pożyczonych od rodziców i poszerza grono niewypłacalnych kredytobiorców, aka mieszkańców bańki hipotecznej, która wcale niehipotetycznie nam eksploduje, podobnie jak w Stanach. Rocznik `80 będący docelowym targietem korporacji w Stanach w ogóle nie zna pojęcia "bieda", bo jak kraj się walił za Reagana to właśnie byli poczynani, kryzys naftowy kojarzy im się z bombą wpadającą do komina około roku 1990 gdzieś na innej planecie w galaktyce Bagdad (live from CNN), potem zaś było już tylko spijanie śmietanki reform '95-'00 wspierane spasionymi rodzicami. Teraz zobacz na polski rocznik `80, który po zapierdalaniu na jednym etacie w trybie full-poświęcenia (aka 12-14h/dobę), równoczesnym robieniu drugiego etatu/studiów podyplomowych albo drugiego kierunku (jeden-to-za-mało jak grzmią specjaliści) wraca o 22 do domu po dwugodzinnym koszmarze zwanym "jeszcze zrobię zakupy wracając", ogarnia się, znajduje czas dla siebie/drugiej połówki/dziecka a nawet pieska po czym od 5=6 rano znów do boju.
    Oczywiście z kredytem na 40 lat i wspaniałą pracą będącą wg naszych mediów szczytem korporacyjnej kariery w którymś z outsourceowych centrów, gdzie i tak za pół roku będzie wymiana pracowników albo centrum przeniosą do Mozambiku, zostawiając naszego '80 w głębokiej d... ;-)

    Gdzie tu czas na fajne modne imprezy z wii rodem z niemiecko-amerykańskich magazynów "trendy"? Jakim cudem nasz '80 ma pomyśleć o zakupie Wii, skoro "nie-może-mieć-Pan-za-wysokich-oczekiwań-2000-brutto" tworzy zupełnie inną skalę wyborów dla konsumenta (a skala ta spod znaku "chleb w lidlu czy w tesco")?

    Aby nie było - hipsterów nie liczę.

    3. Nie rozumiem tego pędu do dzielenia się swoim hobby i jego sprzedawania na lewo i prawo - tzn widzę, że młodemu pokoleniu się w dupach poprzewracało i HRowsko-marketingowy bullshit "z masełkiem i cukrem" przesiąkł do szpiku kości - wszyscy chcą zachęcać, zainteresować, sprzedać... ale po co? Że niby ciekawe hobby mamy? Kino też jest ciekawe. Chyba, że to tzw. (posłużę się terminem z którejś polterowej dyskusji) intelektualna samoobrona, którą młody fandom wytworzył na inną postawę, tzn "zainteresujcie mnie".

    4. Ogólnie poruszyłeś temat, który był już dyskutowany na storygejach (www.storygames.com) jakieś dwa lata temu - czyli niby w drugiej ojczyźnie niezależnych dizajnerów gier. Efekt - nie znaleźli skutecznej metody trafiania z grami poza nerd-o-geeków (i mowa tu o amerykanach, czyli najbardziej otwartym targecie), w związku z czym od początku 2010r. znaleźli nowy cel - "jakie gry byłyby dobre dla moich dzieci". Taka praca u podstaw ;-)

    5. Wydawanie to inna bajka - wydawnictwo w którym pracuję (15-17 mln zł obrotu/rocznie, kilkaset tytułów każdego roku, w tym kilkadziesiąt-ponad sto premier)w żadne erpegi czy "gry wyobraźni" nie zamierza wchodzić - szkoda tracić pieniądze.

    OdpowiedzUsuń
  33. Deckard, ale walnąłeś wykład makroekonomiczny, poczułem się przez chwilę jakbym komentarze Majkosza czytał o literaturze ;) Sądzę, że stan kondycji ekonomicznej polskiego społeczeństwa nie jest taki zły: niektórych stać, innych nie. Niektórzy zapierdalają 12 godzin i studiują podyplomowo, inni pracują etatowe 8 bez specjalnego stresu, a nie mając dzieci stać ich na wiele przyjemności.

    Mnie nawracanie casuali do szczęścia wcale nie jest potrzebne, jestem raczej ciekaw czy taki model by wypalił.

    OdpowiedzUsuń
  34. Raczej "z życia wzięty" ;-) Kondycję oceniam przez pryzmat znanych mi osób i nijak nie chce ona pokrywać się z tym, co prezentują szerokopojęte media, które coraz upierdliwiej i z coraz większym zawieszeniem niewiary wmawiają mi, że w Polsce najpowszechniejszym konsumentem jest przedstawiciel midlevel class. Dom/dobre condo, 2 samochody, dzieci na studiach, zagraniczne wycieczki x razy do roku... w Niemczech może i owszem... zachodnich ;-)

    O jakimś rozpowszechnieniu bezstresowej etatowej pracy możesz śmiało zapomnieć - etat jest zuy (bezpłatny staż jest lepszy!), "trzeba być elastycznym i " jak mawiają kapłani HRu, zresztą bycie nieambitnym jednym szkodzi z przyczyn własnej pscyhiki i oczekiwań wobec swojej osoby, innych uderza w postaci redukcji zatrudnienia.

    Model o którym piszesz nie wyjdzie poza teorię - nie jest bezpieczny dla inwestora, nie za bardzo nawet wiadomo, jak mierzyć jego skuteczność - gry komputerowe/konsolowe a erpegi dzielą miliony złotych różnic w zrealizowanym obrocie. Skok wśród gier PS3 o 10% to rzeczywiście ewenement, skok w erpegach (polskich) o 10% to może być efekt wyprzedaży nakładu zwrotnego do taniej książki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  35. Może rozmawiajmy nie o tym, jak to trudna sytuacja jest przeciętnego konsumenta docelowego, bo sama uważam, że jest to jednak obraz przerysowany.

    Z nieprzerysowanego punktu widzenia (ostrzegam, że statystyki dobieram "na oko", będąc studentką żyjącą za tysiaka na rękę) przeciętny człowiek może sobie pozwolić na jedną-dwie książki na kwartał, jeśli zdoła coś zaoszczędzić/nie wypadają inne wydatki. Więcej nie, bo jednak myślimy o casualach, a tacy lubią kupować też inne rzeczy niż podręczniki, których możliwe że nie wykorzystają.

    Pomyślmy w ten sposób: jaki produkt mieściłby się w zakresie cenowym takiej jednej-dwóch ksiażek na kwartał?

    Aktualnie w tych kryteriach mieszczą się co gorzej wydane podręczniki główne albo dodatki. O podręcznikach w twardej oprawie, pięknych, wielkich, szytych, kolorowych boję się nawet wspominać (no chyba że co cieńsze), bo zazwyczaj cena zniechęca albo pojawia się argument "może później", a casualowi mniej zależy, więc po drodze znajdą się inne, fajniejsze wydatki, przy odrobinie szczęścia dostanie w ramach prezentu. Ale początkujący casual nie będzie chciał od razu się przebijać przez cały podręcznik wypełniony settingiem i systemem skomponowanym dla przeciętnego gracza z kilkuletnim doświadczeniem (lub posiadającego MG, który mniej więcej rozumie co i jak i może wytłumaczyć).

    Na mój gust dobrą propozycją byłby system o prostocie "zeszytowym" formacie dedeków (o którym ktoś wspominał) rozprowadzany na przykład jako dodatek do czasopism. Nie jestem jednak pewna, czy twórcy RPG w Polsce są gotowi na tworzenie czegoś takiego. Większość systemów w naszym kraju w momencie premiery prezentuje sobą prawie kompletny setting z określoną mechaniką + dopowiadające dodatki. Wydanie w formie zeszytowej wymagałoby podzielenia systemu na "klocki" budujące całość.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz