Gramy podobnie

W zeszłym miesiącu wybrałem się do Wrocławia poprowadzić testową sesję nowego scenariusza. Przy okazji miałem dziką przyjemność porozmawiać o RPGach. Ale nie takie pitu pitu, pierdu pierdu dla lansu, lecz konkretnie, szczerze, wymienialiśmy się doświadczeniami i refleksjami.

Mój rozmówca interesował się RPGami od lat, a co więcej, pochodził z mojego miasteczka. Chodził do tego samego liceum w tym samym czasie co i ja. Kiedy z kumplami graliśmy po lekcjach, on marzył aby sobie pograć w RPG. Lepiej! On wiedział, że my gramy, lecz miał opory aby przyjść do nas i zagadać. Raz nawet się przełamał, postanowił przyjść do nas na sesję w szkole, ale pocałował klamkę, gdyż zamknęliśmy się od środka. Także - obok nas był rpgowiec, który chciał grać, my marzyliśmy aby powiększyć nasz skład, lecz koleje losu nie dały nam się spotkać. Dopiero 15 lat później, tego roku w lutym, po raz pierwszy zagraliśmy razem.

Dociekałem, dlaczego nigdy nie zagadał, nie dał znaku, że interesuje się rpgami? Odpowiedź mnie nie zdziwiła - choć do specjalnych nieśmiałków nie należał, miał opory, gdyż wydawało mu się, że my przy nim to rpgowe dinozaury i doświadczeni pro gracze (graliśmy dopiero 2 lata!), że znamy multum technik itd. Czytał MiMa i osoby tam publikujące wydawały mu się bardzo doświadczone, mistrzowie mistrzów, fachowcy RPG.

Dopóki na studiach nie zagrał z jednym z takich mistrzów. Z jednym, drugim, potem trzecim. Dopóki nie wysłuchał wykładu lokalnego guru RPG, nie był obserwatorem sesji prowadzonych przez rozpoznawalne fandomowo nicki, a potem nie doświadczył żywych sesji u sławnych internetowo narratorów.

Zorientował się, że większość gra podobnie, a piękne nastrojowe teksty i natchnione opisy z zinów i serwisów RPGowych łatwo produkować w ciągu kilku godzin ze wsparciem wordowskiego słownika, ale już trudniej zaimprowizować na sesji. I chociaż mój rozmówca za wypasa się nie uważa, zaczął sam prowadzić tym ludziom i jakoś to szło. Między innymi wymienił osoby, z którymi grał i opisał, jak u nich się grało tak samo, jak opisze komuś innemu, jak ja prowadziłem sesję. Nie mam tutaj cienia wątpliwości.

Zapamiętałem jego słowa - „wiesz, w większości mistrzowie gry warsztatowo prowadzą podobnie. Nieco inny jest nacisk na mechanikę, narrację, elastyczność, ale nie zmienia to aż tak znacząco jakości sesji. Pomimo, że przed sesją z mikrocelebrytami RPG byłem cholernie stremowany (wow, oni są wirtuozami, ja przy nich żuczkiem), ogólnie wychodziło zwyczajnie, podobnie jak zwykła gra z kumplami. Czasami, grając z nimi, nachodziła mnie refleksja: hej, ja bym to prowadził tak samo, a może lepiej. I potem odważyłem się prowadzić im sesje.”

Zapamiętajcie to i nie bądźcie dupami, myśląc, że jakiś internetowy erudyta (np. autor Kurwidołka), bądź mistrz mistrzów pokaże Wam rewolucję w jakości sesji. Pomiędzy aktywnością a jakością zależność wprost proporcjonalna nie występuje; czasem Mistrz gry z Grzegrzółka Małego, który całe życie grał tylko ze swoimi kumplami, prowadzi lepiej od fandomowego aktywisty.

Z mojego doświadczenia wynika, że w sferze opisów i odgrywania ogólnie u graczy oraz prowadzących jest podobnie, a głównym czynnikiem decydującym o zmianie jakości jest styl zabawy, czyli pewne doktryny z którymi siada się do gry i przenosi się je na zabawę. Także dla mnie sesją do przełknięcia jest taka, gdzie ktoś prowadzi w stylu, którym lubię, nawet jeśli warsztatem odbiega od przeciętnej. Ale jak trafię na osobę, która nie patrzy na RPG jak ja, wówczas choćby był fontanną wiedzy o systemie i budował opisy niosące dramaturgię trailerów filmowych, nie będzie mi się dobrze z nim grało.

Jeśli jesteś normalnym, zwykłym graczem i mistrzem gry, twoje sesje mieszczą się w kategorii „fajne” możesz z czystym sumieniem zagrać u każdego i poprowadzić każdemu. Zapewne będzie standardowo „fajnie”, gdyż warsztat macie podobny. Więc zamiast doskonalić opisy i warsztat, lepiej poznawaj różne style gry. Sądzę, że to ich znajomość i elastyczność wyboru wśród nich Cię pozytywnie wyróżni, a nie wygadanie, ekspresja narracji i wkuwanie na pamięć terminów z epoki.

Komentarze

  1. Wiesz Michał granie jest zawsze graniem, tylko jak to rzekł Twój znajomy inny jest nacisk na poszczególne elementy. I tu naprawdę dochodzi do diametralnych różnic, jak "ów nacisk" się rozkłada. Miałem podobną sytuację, gdy grałem z znajomymi, z którymi kiedyś nasze drogi grania rozeszły się na jakieś 8-10 lat. Okazało się, że sesja wypadła tak jak miała wypaść, jednak rozmowy po jej zakończeniu na jej temat trwały dosyć długo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Adrianie, grałem w kilku drętwych sesjach, ale wynikało to mniej z warsztatu graczy czy MG, ale z całkowicie innego podejścia do RPG wogóle jako do zabawy. Jeśli te podejście było podobne, to zawsze jako tako gra szła.

    OdpowiedzUsuń
  3. Już wiem, w czym rzecz, nieco zedytowałem notkę. Chodzi mi o podobieństwo warsztatowe - opis, odgrywanie. Styl i podejście do gry są zupełnie inne.

    Np. nie spotkałem się nigdy, ani żadna z osób, z którymi rozmawiałem na żywo, aby gracz odgrywając wzruszył kogoś do łez, albo aby MG opisem doprowadził do totalnego wzruszenia swych graczy - aczkolwiek mity miejskie mówią ciągle o setkach takich sesji :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że masz rację :)
    Powiem szczerze, że mimo nastu lat grania raczej nie odważyłbym się poprowadzić losowym ludziom na jakimś konwencie. Po prostu uważam że jestem za słaby i pewnie gracze by się zbyt dobrze nie bawili.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wpis bez zadęcia, bardzo mi się spodobał. Dużo jest prawdy w tym, co mówisz. Obecnie za najlepszego MG, u którego grałem, uważam przyjaciółkę, która ma dość niskie mniemanie o sobie jako prowadzącym. Najwspanialszy ZC, w jaki grałem :).

    W zasadzie ine chodzi chyba o te natchnione opisy, ale poczucie, że dzieje się coś fajnego :).

    OdpowiedzUsuń
  6. Kur... (soory za słownictwo ale się nie opanowałem)
    Też byłem takim gościem, który w szkole średniej wiedział o RPG i o ludziach którzy w to grają, ale jakoś nie udało mu się z nimi zagadać. I też mi się to udało dopiero po zakończeniu szkoły - ech łezka się w oku kręci.

    A tak z innej beczki muszę pogadać z paroma rzemieślnikami neta by może na Planecie albo w innym "społecznościowym" utworzyć kanon dzieł wartych grzechu - Furiath czasami się z tobą nie zgadzam, ale tym razem napisałeś coś wielkiego - coś co może pomóc ludziom zagrać w RPG.

    OdpowiedzUsuń
  7. Opis tego kolegi brzmi jak opis chłopaka, który przez całe liceum bał się podejść do dziewczyny i zagadać chociaż się w niej kochał na zabój ;)

    Twój rozmówca to chyba odosobniony przypadek. U mnie na osiedlu grywali wszyscy bez żadnych oporów. Treme ludzie czasem mieli, ale barier jako takich nie było. Każdy grał intuicyjnie, tak jak umiał. Bynajmniej nie czytaliśmy MiMa jak biblii. Jedni grywali często, inni sporadycznie. Jednych wciągnęło i siekają do tej pory, inni mają inne hobby.

    Poza tym wszystkim, jak sam zdaje się zaznaczasz w podręczniku, o jakości sesji nie decyduje narrator w pojedynkę, lecz wszyscy grający. Dobry mistrz gry to połowa sukcesu. Reszta zależy od pozostałych uczestników. Jeśli ekipa jest zgrana i wszyscy mają dobry dzień ;) sesja rzeczywiście jest ponadprzeciętna, MiMowa.

    OdpowiedzUsuń
  8. "Więc zamiast doskonalić opisy i warsztat, lepiej poznawaj różne style gry."

    "warsztat" w znaczeniu umiejętności aktorskie...? To się zgodzę, jeśli dobrze rozumiem, że nawołujesz do zrównoważonego rozwoju umiejętności prowadzenia, zamiast do śrubowania tylko tego, co może być przydatne np. w lokalnym konkursie na najlepszego MG.

    OdpowiedzUsuń
  9. Z tym człowiekiem o którym piszesz to ciekawy przypadek. Może nie jednostkowy ale marginalny. Co do prowadzenia wydaje mi się, że pomijając warsztat bardzo dużo zależny od pewności siebie prowadzącego oraz jego umiejętności w nawiązywaniu kontaktów i otwieraniu się na innych ludzi. Wydaj mi się, ze osoba otwarta poprowadzi dużo lepiej pierwszą sesje dla nowych graczy. Nie będzie zaprzątać sobie głowy relacjami ludzkimi. Natomiast osobie zdystansowanej potrzebna jest sprawdzona grupa. Grupa z którą prowadzący nawiązał już kontakt, przełamał bariery.

    OdpowiedzUsuń
  10. Sądzę, że podobny przypadek nie jest taką rzadkością, jak sugeruje Drone, czy Glintor, lecz stanowi pewne zjawisko, tylko o nim niewiele wiemy. Nimsarn przyznał się, że też taki był, Omlet zaś, że raczej obawia się poprowadzić nieznajomym na konwencie, ja zresztą również miałbym pewne opory (jestem nieco nieśmiały). Ilu młodych zapaleńców RPG nie potrafi przełamać się i przyjść do klubu, zaczepić lokalnego wygę RPGowca, zagadnąć na konwencie MG, zgłosić się na sesję z nieznajomymi. Jestem pewien, że jest ich całkiem sporo.

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja tam jakichś oporów nie miałem, żeby porozmawiać z 18 latkiem czy będziemy grali.Owszem 15 latkowi odmówiłem biesiady. Bo zażywamy miód. Nie z barci.

    OdpowiedzUsuń
  12. Fajny wpis, lubię wspominki z dawnych lat.

    Co do łez na sesji to nie są miejskie legendy, sam to widziałem i to jeszcze w preemo erze.

    Co do wątpliwości Omleta to ja mam w zasadzie odwrotnie chciałbym poprowadzić komuś nieznajomemu, właśnie żeby poczuć inne podejście do rpg. Tyle, że nie ma szans (czas, rodzina) żeby na konwent pojechać. ehh

    OdpowiedzUsuń
  13. Mi się zdarzyło widzieć płacz graczy i samemu też płakałem. Tzn. nie ze względu na opis (on nie ma takiej siły oddziaływania), ale ze względu na jakiś tam splot fabuły/dramatyczny wybór. Żadne tam urban legend.

    Przyznam, że grałem u wielu MG cześć opisuje trochę więcej, cześć trochę mniej, cześć boi się mechaniki, część ją lubi, cześć wałuje w kościach i myśli, że nie widać (widać). Ale to nie jest gra z innej planety.
    Tak samo z graczami - część jest aktywna, cześć to warzywniaki, ale i tak jedni z drugimi mogą grać (tylko aktywni będą gadać więcej).

    Raz zdarzyło mi się jednak poznać dość nietypową grupę. MG i jego followerzy (bez kitu, niejeden RPGowiec robi sobie stadko padawanów, ale ten przypadek był mocny). Oni mieli własną szkołę grania. Tzn. fabularnie bez różnic, zupełnie klasyczne RPG, ale opis, no z czymś takim się nie spotkałem.

    Zaczynamy sesję, opisujemy swoich bohaterów. Ja to wyciągnąłem obrazek z podręcznika i pokazałem jak wyglądam - o proszę jestem tym kolesiem z ilustracji. Oni opisują swoich bohaterów na podstawie "księgi bajarza" z Wiedźmina. I opis każdego z bohaterów trwa na pewno ponad pół godziny (nie mam tendencji do wyolbrzymiania). Okej, potem Mg zaczyna wprowadzenie dla każdej postaci z osobna. Moje trwało blisko 40 minut. Nieinteraktywne, po prostu MG gadał. I tak cały czas (BTW. Mg myślał, że nie widać jak wałuje w kościach).
    Jednak to co zapamiętam najmocniej, była sytuacja gdy zostaliśmy aresztowani - przyszedł po nas jakiś samuraj i jego trzech ashigaru. I każdy miał te 20 minut opisu. 20 minut opisu jakiegoś zwykłasa - statysty. Już pod koniec jeden z "moich (bo na taką sesję nie poszedłbym sam)" graczy spojrzał na zegarek i rzucił "Dobrze, że nie przyszli w dziesięciu".
    Naprawdę, to było coś zupełnie mi nie znanego.

    Dla mnie to był szok jakościowy. Nie mówię, całkiem fajnie było, zagraliśmy razem kampanię na jakieś 7-8 całonocnych sesji, ale... no Panowie, opis zwykłasa na 20 minut? Żal mi czasu.

    Po wszystkim rozmowa z jednym z graczy. On mi mówi, że gra od ponad roku (ja wtedy grałem od 10 lat). I że w czasie roku zagrali ponad 200 sesji. Non stop siedzą i tłuką (to byli głównie licealiści). Zabiło mnie to o tyle, że jeśli to prawda, to znaczy ze w ciągu roku tyle się nagrali co ja w ciągu 10 lat :P Może jakbym miał 5 sesji w tygodniu, to chciałbym bawić się opisami po pół godziny.

    Pozdro
    Drachu

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz